Wtorek – 19.08.14
Ostatnie zadanie do wykonania – wrócić do domu :-).
Safari dzień trzydziesty pierwszy – powrót
Parę minut po północy przyjeżdża po nas ostatni już samochód (siódmy), oczywiście z nowym kierowcą :-). Niestety –
z nim już się nie zdążymy zaprzyjaźnić. Pakujemy bagaże, ostatni rzut oka na „naszą” ulicę:
Okolice hotelu Ajanta. Delhi. Indie.
i w drogę! W samochodzie zapada cisza. Żegnamy się z Indiami. Chociaż przysłowie mówi „nigdy nie mów nigdy”, to ja po stu dniach spędzonych w Indiach pewno nieprędko tu wrócę. No chyba, że jako przewodnik :-).
Koło godziny pierwszej jesteśmy na lotnisku. Oddajemy bagaże, mijamy kolejne bramki. Ewa ma na szyi nowy medalion z symbolem
mantry OM:
Symbol mantry Om.
a strażnik zamiast skontrolować jej bagaż – tłumaczy jej, jak ma się tą mantrą posługiwać :-).
Parę minut po trzeciej wchodzimy na pokład samolotu i startujemy zgodnie z planem o 4.15. Chociaż mam miejsce przy oknie, to na zewnątrz jest ciemno i zdjęć nie ma :-). Lot do Dubaju trwa trzy i pół godziny, ale ze względu na przesunięcie czasu – po wylądowaniu w Dubaju jest 6.10. Świta.
Na przesiadkę mamy godzinę i piętnaście minut, ale wyjście z samolotu, przejście przez kolejne kontrole i dotarcie do bramki kolejnego samolotu zajmuje nam trochę czasu, więc nie ma mowy o nudzeniu się :-). O godzinie 7.25 startujemy planowo do Warszawy. Zaraz po starcie – nad Dubajem – jak zwykle mgiełka. Niewiele widać. Potem wlatujemy w chmury. Za oknem mleko. Gdzieniegdzie przez chmury widać góry. Wtedy sięgam po aparat:
Z lotu Dubaj – Warszawa.
I tak dolatujemy o czasie do Warszawy. I tu niestety pojawia się pierwszy problem tej wyprawy – Ewy bagaż został w Dubaju :-(. Trudno – na lotnisku dostajemy obietnicę, że bagaż dojedzie do nas za dwa dni. Ruszamy na Dworzec Centralny, tam mamy dwie godzinki czekania na pociąg do Koszalina. Ach – z wielką przyjemnością zjadłem tradycyjny kotlet schabowy z młodymi ziemniaczkami, a potem – o piętnastej – pociąg zabiera nas do Koszalina. W domu jesteśmy planowo – o dwudziestej trzeciej. Trochę smutno, bo w bagażu Ewy były wszystkie pamiątki, ale jesteśmy dobrej myśli.
Uzupełnienie. W czwartek (21.08) o godzinie 10.30 Ewy bagaż dotarł w całości do domu :-). Pamiątki (które były w bagażu) są. Tak więc wyprawę można uznać za zakończoną :-).
Była to moja siódma wyprawa. Fizycznie – dość wyczerpująca. Ale jak przypomnę sobie oszczędzanie wody w czasie pierwszej wyprawy do Kenii, spanie na powierzchni kilku metrów kwadratowych w czasie drugiej wyprawy do Kenii, upiorne upały i pożar transformatora w czasie pierwszej wyprawy do Indii, czy zupełnie niezrealizowany plan drugiej wyprawy do Indii, to muszę po raz pierwszy powiedzieć, że dopiąłem swego :-). W czasie tej wyprawy w zasadzie prawie wszystko odbyło się wg założeń (poza Doliną Kwiatów, która okazała się być zamknięta dla ruchu turystycznego). Nikt nie chorował, proces aklimatyzacji uchronił nas przed chorobą wysokogórską, wróciliśmy szczęśliwie cali i zdrowi, mamy zdjęcia z Himalajów z wysokości ponad 5 tys. metrów! I jeszcze przy okazji zwiedziliśmy
Dubaj i Sharjah.
Dziękuję wszystkim, którzy pomogli w realizacji tej wyprawy oraz firmie Indiatravelite za profesjonalne jej przygotowanie. Pora zacząć myśleć co dalej :-)