Apteka w Delhi. Indie.
4. Sprawy związane z zasilaniem i prądem elektrycznym. Co prawda teoretycznie prąd jest prawie wszędzie, ale weźcie latarki, zapasowe baterie do laptopów, komórek, czy aparatów fotograficznych. Naprawdę serce się kroi, gdy widzę turystów z markotnymi minami, bo właśnie wyczerpała się im bateria w czymś tam. Również stabilność zasilania pozostawia wiele do życzenia i kilka razy musieliśmy korzystać z latarek. 5. Sprzęt elektroniczny i fotograficzny. Niestety – ten jest zawodny i po prostu w warunkach ciężkiej wyprawy (kurz, wilgoć, drgania, potencjalne uderzenia) zwyczajnie się psuje. Jeśli zależy Wam na zdjęciach – trzeba mieć sprzęt zapasowy. 6. Sprawa komunikacji z bliskimi. Jeśli chcecie mieć kontakt ze światem, zorganizujcie sobie modem internetowy i kartę SIM operatora kraju wyprawy. Za 50 rupii (niecałego dolara) będziecie mieć Internet na dziewięć dni. Wi-Fi teoretycznie w hotelach jest, ale praktycznie ciągle były z tym problemy. Modem ma tę dodatkową zaletę, że można sprawę komunikacji załatwić w samochodzie podczas jazdy i nie tracić czasu na to w miejscu zakwaterowania. Jedynym ograniczeniem w przypadku Indii były rejony przygraniczne, gdzie mój modem nie pracował (tzn. modem widział sieci, ale wymagana była specjalnie zarejestrowana karta SIM). Oczywiście modem wymaga laptopa. 7. Kwestia ilości ubrań i dylemat – prać, czy nie prać. Trzeba wziąć sznurek do suszenia, środki do prania i prać. Raczej nie uchronimy się przed deszczem, a ubrania zmoczone deszczem i tak wymagają wysuszenia, inaczej zatęchną. Więc lepiej mniej ubrań, będzie lżej i nastawić się na pranie. 8. Kwestia jedzenia. Czy brać swoje, czy wyżywimy się tym, co dostaniemy na miejscu. To w dużej mierze sprawa indywidualna. Z głodu nie umrzemy, zjemy to, co jest dostępne na miejscu. Ale kto nie był w Indiach i ma doświadczenie tylko z polskich restauracji „indyjskich”, to może się przeliczyć. Po pierwsze w wielu miejscach jedzenie jest naprawdę ostre. Po drugie – kwestia liczby dni. Jeśli jedziemy na tydzień – na pewno damy radę. Jeśli na miesiąc i codziennie na śniadanie mamy do wyboru omlet z tostem lub tost z omletem, a na obiad dal z chapati (w dziesięciu odmianach, ale w sumie to samo) to może być problem i warto wtedy wyjąć z torby coś przywiezionego z kraju. Przydatny jest czajnik lub grzałka. Warto mieć swoje naczynia (kubek, talerzyk, sztućce, coś większego – np. miseczka). 9. Warto zabrać naczynie termiczne. Miałem w tym roku termos na butelkę z napojem. Sprawdził się doskonale. Inaczej – woda w butelce wyjęta z lodówki już po godzinie jest po prostu ciepła. 10. Pieniądze. Można korzystać z bankomatów, ale chyba wygodniejsze są dolary. Nie było problemów z wymianą. Przelicznik był korzystny (58-60 rupii za dolara). 11. Ubezpieczenie. Trzeba dokładnie przyjrzeć się wykluczeniom. Wiele firm wyklucza ze standardowego ubezpieczenia tzw. „sporty ekstremalne”. Trzeba sprawdzić, co firma rozumie pod tym pojęciem. W większości wypadków w dziale „sporty ekstremalne” znajdziemy zdanie sformułowane mniej więcej tak: „wyprawy w busz, dżunglę, na pustynię, w góry powyżej 2500 m n.p.m.”, itp. W naszym wypadku to oczywiście dyskwalifikuje takie ubezpieczenie, bo np. w Kenii – wioska, w której mieszkaliśmy leży po prostu w buszu :-). Na takie ubezpieczenie szkoda pieniędzy. Trzeba albo wykupić rozszerzenie na „sporty ekstremalne”, albo dać sobie z tym spokój. 12. Torba (plecak, waliza) na wyprawę. Po pierwsze – trzeba mieć świadomość, że nasz bagaż na pewno będzie poddany dużym torturom. Zostanie przeczołgany już w samolocie, a potem codziennie będzie targany ze dwa razy do samochodu i do hotelu. Tak więc musi być wygodny do przenoszenia. Musi mieć wygodne i odporne na wyrwanie uchwyty. Mocne szwy, narożniki najlepiej wzmacniane. Jeśli ma kółka – to solidne. Nic tak nie utrudnia podróży, jak uszkodzony bagaż. Co lepsze: plecak, torba, czy waliza? Wg mnie najlepiej sprawdzają się torby. Sztywne walizy mają dwie wady. Po pierwsze ich wielkość nie zależy od zawartości. Więc często wozimy w nich powietrze. Po drugie w samochodzie zawsze jest mało miejsca na bagaż i czasem brakuje dosłownie centymetrów, żeby domknąć klapę. Sztywna waliza nie podda się i ląduje na dachu samochodu. Plecaki natomiast – są dobre do noszenia, ale mają nieciekawe kształty uniemożliwiające optymalne zapakowanie bagażnika. Torbę można trochę dopasować kształtem do dostępnego miejsca. W razie potrzeby można coś z niej wyjąć i przełożyć do innego bagażu i dzięki temu dostosować się do dostępnego miejsca. 13. Zaliczka. Po otrzymaniu wiz wpłaciliśmy zaliczkę firmie indyjskiej. Jest to powszechnie stosowana praktyka. Przed pierwszą wyprawą do Indii wpłaciliśmy zaliczkę przez PayPal, przed drugą wyprawą – za pomocą Western Union, a teraz wpłaciłem dolary przelewem bankowym. Ten trzeci sposób wydaje się najbardziej bezpieczny, ale nie wszystkie firmy w Indiach chcą, żeby dokonywać wpłaty na ich konto bankowe. Tu trzeba być ostrożnym i jeśli firma nie udostępnia takiego konta – to może być to czerwone światełko ostrzegawcze. Przelew szedł cztery dni. Piątego dnia otrzymałem z Indiatravelite skan potwierdzenia odbioru pieniędzy. 14. W drodze. Mamy plan, bilety, spakowaną torbę. Ruszamy w drogę. Zazwyczaj jest tak, że mamy duży bagaż tzw. „rejestrowany”, który oddajemy w czasie odprawy i mały bagaż podręczny. W tym roku lecieliśmy liniami Emirates i bagaż podręczny miał dopuszczalną wagę 7 kg. Ja w tym bagażu mam sprzęt fotograficzny. Niestety – należy się liczyć z tym, że bagaż główny może nie dolecieć na czas (zdarzyło się to nam już kilkukrotnie), więc rzeczy wartościowe i niezbędne należy zabrać ze sobą. Ponieważ w czasie lotu dostaniemy formularze celne, które należy wypełnić, warto mieć ze sobą długopis i namiary na pierwszy hotel w Indiach, w którym się zatrzymamy (adres ten wpisujemy we wspomniany formularz). 15. Po wylądowaniu, przejściu przez procedurę graniczną i odebraniu bagaży musimy spotkać się z naszym organizatorem. Jest to krytyczny moment wyprawy. Jeśli zostaliśmy oszukani – to właśnie w tym momencie się to okaże. Warto na tę okoliczność być przygotowanym i mieć w zanadrzu wariant B ;-). Nam w każdym razie to się nie przytrafiło i za każdym razem (trzykrotnie) przed wyjściem z lotniska czekał na nas kierowca. Ale tym razem spotkała mnie niespodzianka, bo kierowca miał dla mnie pakiet dokumentów z firmy Indiatravelite. Była to dość gruba teczka z wydrukowanymi wszystkimi wcześniejszymi ustaleniami. Na każdy hotel osobna strona – voucher. Jak się później okazało – w hotelach nie musiałem niczego tłumaczyć. Wystarczyło pokazać taki wydruk i od razu byliśmy kwaterowani. Podobnie na transport. Rozpisany każdy dzień, wystarczyło pokazać kierowcy konkretny dzień i on realizował to, co było zapisane. Super! W czasie poprzednich wypraw było to jednak zorganizowane mniej profesjonalnie i często musieliśmy targować się z kierowcą i nie zawsze było realizowane to, co było wcześniej ustalone. Brawo dla Indiatravelite! Tak więc kierowca zaprowadził nas do samochodu, zapakowaliśmy się i pojechaliśmy do pierwszego hotelu. Tam pokazałem voucher i dalej już realizowaliśmy kolejne dni tak, jak opisałem w dzienniku podróży. Ostatniego dnia (a właściwie w nocy) samochodem organizatora zostaliśmy odwiezieni z hotelu na lotnisko i w ten sposób zakończyła się usługa naszego indyjskiego organizatora. Powiem szczerze, że chciałbym, aby tak wyglądały wszystkie moje następne wyprawy. Jeśli ktoś zna firmę w innym kraju niż Indie, która jest w stanie tak przygotować wyprawę – to bardzo proszę o namiar.Stefan Nawrocki
Komentarze: skomentuj tę stronę |